Ja nie wiem, dlaczego moją specjalnością muszą być wszelkiego typu przypały :). Małe i duże. Prywatne i publiczne. Dramatyczne i komiczne. Faktycznie, ja mam ich całą paletę.
Wchodzimy do kuchni a tam flagi różnych krajów i kulinarna lekcja geografii! No i jak ja mam się nie cieszyć? Jak na ten widok moje serce ma nie zacząć bić szybciej?!
W sumie to ja nawet nie jestem pewna, od czego zacząć. Może od tego, że bardzo się stresowałam tym odcinkiem. Chociaż taka prawda, że każdy odcinek przyprawia uczestników o atak serca.
Zawsze wchodząc do kuchni Masterchefa miało się wrażenie, że zaraz dostaniemy ataku serca. Więc to mnie już nie zaskakuje... Adrenalina i kortyzol level hard.
Widzimy tajemnicze skrzynki, białe, piękne i nieprześwitujące. Dla fanów programu te skrzynki to symbol.
Postanowiłam znowu pójść w rybę i szparagi, ryzykując zarzut ze strony jurorów, że znowu używam tych samych składników. Tym razem pomysł był jednak zupełnie inny. Zamiast francuskiego akcentu poszłam w daleką Azję. Do tego assiette z kokosa i kalafiora, ponieważ chciałam by każdy z tych produktów, był pokazany w kilku wersjach.
Kuchnia w programie Masterchef jest ogromna. Poważnie. To wielki plan zdjęciowy. W chwili kiedy gotujesz i walczysz o każdą sekundę, masz wrażenie, że Twoje stanowisko i miejsce, gdzie leżą garnki, dzieli odległość co najmniej 5 kilometrów. Ale po kolei...
Może zacznę od ogłoszenia. Właśnie tym postem otwieram serię na swoim blogu poświęconą tylko i wyłącznie relacjom z programu MasterChef. Jeżeli jesteście ciekawi jak to wygląda od środka, co czułam w trakcie danej konkurencji, oraz jak to jest, kiedy znajdziesz się po drugiej stronie, zapraszam do śledzenia bloga.